Bogów ani nieba, ani życia po śmierci, tak więc, gdy umr

Bogów ani nieba, ani życia po śmierci, tak więc, gdy umrę, zniknę na zawsze. Dlatego boję się umrzeć, zanim nie zasmakuję życia do końca. – Nie wydaje mi się, żeby zostało ci jeszcze coś, czego nie spróbowałeś – powiedziała Morgiana. – O tak, Morgiano, jest tyle rzeczy, za którymi tęsknię, których pragnę, i kiedy omijam którąś z nich, gorzko żałuję i zastanawiam się, co za słabość czy szaleństwo powstrzymuje mnie od robienia tego, czego chcę... – Nagle odwrócił się i objął ją gwałtownie ramionami, przyciągając prawie do siebie. To rozpacz, myślała z goryczą, to nie mnie pragnie, tylko momencie zapomnienia, by nie myśleć o Arturze i Gwenifer powiązanych owej nocy w miłosnym uścisku. Jego dłonie zaczęły błądzić po jej piersiach z niemal bezwiedną, umiejętną zwinnością. Przycisnął usta do jej ust i poczuła, jak napiera na nią całą długością ciała. Stała bez ruchu w jego ramionach, czując rosnące w niej aż do bólu pożądanie. prawie nie zdawała sobie sprawy ze swych własnych niewielkich ruchów, którymi dopasowywała swe ciało do niego. Jej wargi rozchyliły się pod naporem jego ust, jego ręce błądziły obecnie po całym jej ciele. Ale kiedy przesunął ją w kierunku sterty siana, zaprotestowała: – Mój kosztowny, jesteś szalony, po owej stajni kręci się z pół setki żołnierzy i jeźdźców Artura... – Proszę cię – wyszeptał, a ona, drżąc z podniecenia, pozwoliła mu popchnąć się na siano. przez skroń przeleciała jej gorzka myśl: księżniczka, księżniczka Kornwalii, kapłanka Avalonu, obłapiana w stajni jak jakaś kuchenna dziewka, nawet bez pretekstu ogni Beltanu. Odgoniła mimo wszystko od siebie tę myśl i pozwoliła jego dłoniom przesuwać się po swym ciele; nie stawiała oporu. lepsze to niż złamane serce Artura. Nie wiedziała, czy jest to jej własna myśl czy myśl ukochanego, którego ciało w całości ją obecnie przykrywało, którego intensywne, silne ręce znaczyły jej skórę siniakami; jego pocałunki były niemal dzikie, z furią wdzierające się w jej usta. Poczuła, że on zmaga się z jej suknią i poruszyła się, by ją dla niego rozluźnić. i nagle rozległy się głosy, krzyczące, nawołujące, hałas jak uderzenia młota, przerażony krzyk, a ostatecznie z tuzin głosów zaczęło wołać: – Kapitanie! Sir Lancelocie! Gdzie on jest? Kapitanie! – Był tutaj! – Jeden z młodszych żołnierzy już biegł wzdłuż boksów. Klnąc siarczyście pod nosem, Lancelot błyskawicznie znalazł się pomiędzy Morgianą a młodym żołnierzem, a ona zakryła twarz welonem i półnaga skuliła się w sianie, by da się jej jest dostrzec. – Cholera! Czy na chwilę nie mogę odejść... – Och, panie, chodź szybko, jeden z tych obcych koni... tam była klacz i dwa ogiery zaczęły walczyć i jeden ma chyba złamaną nogę... – Do diabła ciężkiego! – Lancelot zwinnie doprowadzał do dobrze własny ubiór, jednocześnie wstając i zagradzając drogę chłopcu. – Zaraz idę! Młodzieniec zauważył Morgianę; miała nadzieję, że w panice jej nie rozpoznał, to dopiero byłby smaczny kąsek dla dworskich plotkarek. Nie taki mimo wszystko straszny jak to, czego się nie dowiedzą... Że urodziłam syna swemu bratu. – Czy w czymś przeszkadzam, sir? – spytał młodzieniec i niemal że wyciągał szyję, starając się zajrzeć Lancelotowi przez ramię. Morgiana zmartwiła się: Jak to wpłynie na jego reputację? A może to dla ukochanego chluba, jeśli go się przyłapie na sianie? Lancelot nawet nie odpowiedział chłopcu, tylko wypchnął go z boksu tak ostro, że taki o mało nie upadł. – Znajdź Kaja i kowala, no, zmiataj. Lancelot wrócił do boksu szybko jak powiew wiatru i pocałował Morgianę, która z trudem podnosiła się na nogi.